Kampania Bring Back Boris buduje, ludzie NIE zostaną uciszeni ALEX STORY

Powinno być tak inaczej. Boris zdobył solidne poparcie członków Partii Konserwatywnej w lipcu 2019 roku, a kilka miesięcy później największą większość od czasu Margaret Thatcher w 1987 roku. Dzięki takiemu wsparciu Boris miał być premierem przez wiele lat. Dziesięciolecia od teraz historycy powinni mówić o erze Johnsonian. Zamiast tego trudno będzie im zlokalizować krótką, trzyletnią przerwę czasową, w której ta niesamowita postać doprowadziła naród.



  Boris Johnson

Boris Johnson: Groundswell wspiera rozwój (Zdjęcie: Getty)

Człowiek, który uratował Partię Konserwatywną przed zapomnieniem zaledwie trzy lata temu, został nonszalancko wyrzucony na śmietnik historii, bez namysłu przez ludzi, którzy nie mają nic z jego wirtuozerii w wyborach.

Niczego nie ucząc się i niczego nie zapominając, niewielka liczba mglistych postaci w sercu Parlamentarnej Partii Konserwatywnej dawno temu postanowiła zmusić swojego zbawiciela do rezygnacji.

Usunięcie Borisa z biura było tak kliniczne, jak było wcześniej zaplanowane.



W styczniu stanowisko Borisa było „nie do utrzymania”, mówili.

W kwietniu ogłosili, że „koncert się skończył”.

W lipcu sprawy stały się bardziej naglące: „zmienimy zasady i wyrzucimy go, jeśli nie zrezygnuje”.

Każdy powód miałby tak długo, jak by poszedł.



Jego postać obraziła zbyt wielu w drodze na górę.

Co najważniejsze, musiałby zrezygnować z własnej woli.

Elektorat nie powinien mieć nic do powiedzenia.

W rzeczywistości należy ich unikać za wszelką cenę.



Wyniki majowych wyborów samorządowych wzmocniły tę szczególną lekcję dla tych, którzy chcieli, aby Borys odszedł w maju.

Głosująca publiczność okazała się w dużej mierze niewzruszona miesiącami bezpośrednich ataków na jego postać z powodu „Partygate”.

Rzeczywiście, Partia Pracy zyskała w Londynie, ale katastrofalnie, po 12 latach rządów konserwatystów, w dużej mierze zawiodła poza stolicą.

Na tym pokazie Keir Starmer z Labour szedł donikąd szybko.

Jak powiedział wówczas współprzewodniczący Partii Konserwatywnej, Oliver Dowden: „Praca z pewnością nie jest na drodze do władzy i wierzę, że Boris Johnson ma umiejętności przywódcze, zwłaszcza energię i dynamikę, aby poprowadzić nas do następnych wyborów”.

Patrząc na dane, Partia Pracy odnotowała większe spadki na północy niż konserwatyści na południu.

Partygate nie zadziałało.

Ci, którzy albo zakochali się, albo mocno zainwestowali w prowadzoną przez media kampanię antyborysową, po raz kolejny zdali sobie sprawę, że elektorat trzeba ominąć, aby pozbyć się Borysa.

Elektorat był i pozostaje jedynym przyjacielem Borisa.

Świadectwem tego jest kampania „Przywróć Borysa”, prowadzona przez samozwańczego przedsiębiorcę lorda Petera Cruddasa.

W niecałe dwa tygodnie 15 000 członków Partii Konserwatywnej podpisało petycję, domagając się „głosowania na Borisa Johnsona, aby członkowie mogli wyrazić swoją opinię na temat jego rezygnacji”.

Każdy sygnatariusz jest metodycznie sprawdzany.

Składający petycję dodają, że „nie można pozbawić członkostwa członków całego procesu od samego początku, ponieważ jest on narażony na nadużycia ze strony Partii Parlamentarnej, która mogła mieć uzasadnione interesy i skargi, aby rozstrzygnąć sprawę przeciwko Borisowi”.

Organizatorzy spodziewają się ponad 20 000 tysięcy podpisów do końca przyszłego tygodnia.

Jak donosił Express, konserwatywny poseł powiedział: „Członkowie myślą, że poszliśmy w szaleństwo. To szaleństwo – zbiorowe szaleństwo.”

Osobno artykuł w gazecie Sun donosił, że Centralne Biuro Partii Konserwatywnej z siedzibą w Londynie otrzymało ponad 14 000 listów, w których nakazano im trzymać się Borysa.

Ponadto w zeszłym tygodniu ankieta wykazała, że ​​85 procent respondentów chciało, aby Boris cofnął rezygnację.

Trudno sobie wyobrazić tak silną reakcję na któregokolwiek z poprzedników Borisa.

Kiedy Tony Blair zrezygnował, wielu wiwatowało.

Kiedy Cameron odszedł, ludzie wzruszali ramionami.

Kiedy Theresa May odeszła, większość odetchnęła z ulgą.

Innymi słowy, Borys to zupełnie inne zwierzę polityczne.

Łatwo zapomnieć, że zaledwie trzy lata temu Theresa May zrezygnowała z hańby po upokarzającym wyniku wyborów europejskich w maju 2019 roku.

Rzeczywiście, Partia Konserwatywna pod jej przewodnictwem zebrała zaledwie 8,8 procent oddanych głosów.

To był najgorszy występ partii w jakichkolwiek wyborach od wieków. Ani ryb, ani drobiu, Partii groziła zagłada.

Do grudnia 2019 roku Boris wszystko odwrócił. Zdobył największą od dziesięcioleci większość w Izbie Gmin dla Partii Konserwatywnej.

Jego osobisty apel w całym kraju przerysował mapę wyborczą i uratował partię torysów przed upadkiem.

Pozornie głosowano na partię konserwatywną; w rzeczywistości jednak było to dla Borysa.

Ruch „Przywróć Borysa” wykracza jednak poza jednostkę.

Reakcja członków i ogółu społeczeństwa nie dotyczy tylko Borysa czy aprobaty jego sprawowania urzędu.

Chodzi o zasadę demokracji.

Oficjalnie żyjemy w demokracji.

Zbyt często jednak dowiadujemy się, że decyzje określające epokę zostały podjęte bez naszej zgody przez grupę ludzi, których nazwisk nigdy nie poznamy i których interes własny często wchodzi w bezpośredni konflikt z interesem narodowym.

To, że niewielka grupa ludzi twardo kryjących się w korytarzach władzy może zmusić premiera do takiej dymisji, jest co najmniej niestosowne.

Rishi Sunak i Liz Truss mogą być kompetentni. Ale, jak mówi lord Peter Cruddas, „nasz pierwszy wybór został usunięty bez naszego zaangażowania”, a to jest sprzeczne z wszystkim, co choć trochę przypomina demokrację.

Centralne Biuro Partii Konserwatywnej wciąż ma czas, aby powstrzymać Wielką Brytanię przed wpadnięciem w politykę w stylu latynoamerykańskim.

Dzięki Lordowi Cruddasowi, Davidowi Campbellowi Bannermanowi i członkostwu partia centralnie może zostać ponownie uratowana przez własnych członków.